Powiem krótko - było fajnie. Mocno fajnie. Lao Che jako gwiazda wieczoru na festiwalu młodych talentów wpasowało się fenomenalnie. Sami niewiele starsi od uczestników (no niech mają chłopaki posłodzone trochę) mogą być dla nich wzorem.
Sam występ - klasa. Mój trzeci koncert Lao Che na jakim byłem, drugi jaki widziałem (pamiętny koncert w strugach deszczu w czasie juwenaliów... straciłem nadzieję i wyszedłem byłem i byłem nie wróciłem - żałuję do dziś). Miło się zrobiło kiedy Czeczot zrobił ruch i zluzował ochroniarzy tak, że dało się podejść bliżej sceny. Tym Pan Czeczi zaplusował (odrobił lekkie burakowanie w czasie "ekspertowania").
Była energia, była radość, była zabawa. Czego nie było? Nie było "Guseł" - troszku szkoda. Chociaż na koncercie w Słowianinie widziałem, że młodsza część, a przynajmniej część tej części widowni nie za bardzo kojarzy pierwszą płytę. Trudno. Bierzem co dają. Dopóki siedziałem na ławie to siedziałem obok gościa - na oko lat około 40, który razem ze mną, po równo, wyrzężał wszystkie teksty - pod sceną kiwałem się z 16 letnimi człowiekami - sam mam lat 27. Lao Che łączy pokolenia. Wracajcie szybko. Bahmaty spinajcie i ku nam!
I kupą... mości panowie