Skoro nikt nie chce nic pisać to ja znowu napiszę, bo jest o czym. Koncert był, koniec końców, kapitalny. Na początku była wielka obsuwa i jeszcze większa niewiadoma, czy w ogóle dojdzie do skutku, bo technika nie potrafiła nagłośnić tylu muzyków na raz. Nagłośnieniowcy w końcu jednak zrobili kabelki po japońsku, tzn "jakotako" i chłopacy mogli spróbować zagrać koncert, robiąc przy okazji próbę dźwięku. Podobno gdyby nie obecność mojej mamy, w ogóle by nie zdecydowali się spróbować, no ale skoro już przyjechała z tym swoim synem marnotrawnym, to nie chcieli wstydu narobić.
Ponieważ już do końca koncertu odsłuchy nie zaczęły działać i w ogóle wiele innych rzeczy również to utwory brzmiały nieco inaczej
Oczywiście to nie mógł być koniec kłopotów, więc jedyny gitarzysta wziął i pękł strunę w gitarze (na szczęście nie jedynej), Deny dostał etat zaopatrzeniowca, a Rysio stracił 1/3 etatu drugiego wokalisty. Spięty starał się jak mógł i o dziwo nic nie zafałszował śpiewając, grał, stroił i jeszcze trzecią ręką zatykał sobie ucho, a o technice wyrażał się bardzo cenzuralnie. Wieża ponoć zupełnie nic nie słyszał, a szkoda, bo jak mówiłem wcześniej koncert był dobry, więc ma czego chłop żałować, wziął się i ze zdenerwowania zagrał partię klawiszy ukrytą w końcówce Siedmiu wspaniałych, jako wstęp i przewijający się motyw w Hydrze. Dla mnie bajka i dlatego więcej z koncertu nie pamiętam. Tak mnie poruszyły te klawisze :/
W walce ze złośliwością przedmiotów martwych, cierpliwość zespołu triumfowała.
I jeszcze chciałem pozdrowić zjawiskową studentkę UKSW z Szydłowca, która może po namyśle jednak da mi swój numer telefonu