Niewątpliwie Lao ma szczęście do piosenek o psach. Najpierw hitem było o tym psie, co to go pogryzł, a z nowej płyty "Jestem psem" było najjaśniejszym punktem koncertu. Przez chwilę poczułem się jak na koncercie Koli, na którym nie dane mi było być nigdy. Hiphopowa stylizacja udzieliła się bowiem również publiczności, a pojedynek Ryszard-Hubert: piękne przedstawienie
Płyta się broni na koncertach i słychać, że jest przepróbowana. W przeciwieństwie do takich przebojów jak "Czarne kowboje", w których zaliczona została spektakularna wpadka
I żeby nie było zbyt słodka, dwie rzeczy mi psuły obraz:
1. wizuale/światło. Miało być ach i och, a jakoś w ogóle nie było tego widać. Być może to kwestia sali, która jest malutka. Dlatego nie oceniam ostatecznie - może publiczność będzie urzeczona.
2. zachwiana dramaturgia koncertu. Mam wrażenie, jakby nowe kawałki tak bardzo odstawały od wcześniejszych dokonań, że trudno jest skleić jednolity, utrzymujący napięcie set.
To tyle.
I warto było jechać, nawet do Bydgoszczy.