Witam wszystkich.
Niestety, wychodzę już z lekkiego ciągu opilczego, który stał sie mym udziałem dzisiejszego wieczora i pozwolił mi - po raz kolejny - wyłowić z utworu "nałożnica" pewien smaczek, w zasadzie główny - dla mnie - smak tej piosenki. Otóż w jej końcowym momencie, przy zwiększonej mocy głośników (jakby z zaświatów) daje się wysłuchać kościelna (?) pieśń płynąca jakby w eterze (trzaski) przez tysiące kilometrów (bredzę już lekko). Robi ona na mnie niewyjaśnione wrażenie, związane chyba z lekturą romantyków i pozytywistów (Henryk), ale też Odojewskiego. Nie wdając sie w dalsze dywagacje: czy ktoś z szanownego towarzystwa zwrócił uwagę na ten motyw? Jeśli tak, to cóż to jest za pieśń? Może ktoś wie?