http://naszolsztyniak.pl/37811,Nigdy-ku ... talem.html
W internecie jedynie fragment. Tak więc poczułem się w obowiązku dać całość z wydania papierowego tutaj:
Nigdy kuflem nie dostałem
— Kiedyś byłem osobą bardzo zamkniętą i trudno było mi się wypowiedzieć. Dzisiaj się nie poznaję, bo zrobiłem kolosalne postęp — opowiada Hubert „Spięty” Dobaczewski, lider Lao Che.
— Lubisz rozmawiać z ludźmi?
— Każdy występ traktuję jako rozmowę. Ze sceny wypowiadam jakieś słowa, a ze strony publiczności jest albo wrzawa, albo jej brak. To też jest forma wypowiedzi, prawda? Do mikrofonu mówię zazwyczaj o przeżyciach, które mnie dotykają. To są małe lub spore sprawy. Lubię, gdy ktoś się do tego ustosunkuje. Gdy przychodzi, słucha...
— A ty wsłuchujesz się w ludzi?
— Czasem tak, czasem nie... Ale przyznam, że mam problem ze słuchaniem. Częściej mówię o sobie niż chcę dowiedzieć się czegoś o innych. Jak na razie kamieniem albo kuflem nie dostałem, więc chyba nikt nie ma mi tego za złe.
— Zaskoczyła cię kiedyś publiczność?
— Miałem przygodę, gdy grałem w Szklarskiej Porębie w knajpianej atmosferze. Zazwyczaj — gdy gram solo, a nie z Lao Che — unikam takich klimatów, gdzie jest dużo alkoholu. Ale wyjątki potwierdzają regułę, więc się skusiłem. I to był mój błąd, bo trudno było mi nad ludźmi zapanować. Pili, gadali i nie mogłem przebić się przez tę wrzawę. Prosiłem o skupienie, bo podczas mojego występu w pojedynkę potrzeba ciszy. Nie dałem rady i zszedłem ze sceny.
— Czyli alkohol nie zawsze sprzyja rozmowie...
— Aż tak źle nie jest. Ja nie zawsze jestem trzeźwy, gdy gram. Alkohol dobrze wpływa na stres, koi lęk i pozwala się wyluzować. Trudno jest jechać przez kawał Polski, a potem wskoczyć na scenę i zamienić się w zwierza. Ludzie muszą być zadowoleni, trzeba więc być trochę potworem, trochę komediantem. Trzeba ich porwać, rozerwać i wyrwać z szarej codzienności. Nie zawsze się to udaje, gdy z tej szarej rzeczywistości wskakuje się na scenę. Dlatego piwo czasem pomaga.
— Czasem? Czyli jednak zdarzają się zgrzyty.
— Nie przeszkadza mi to, gdy ktoś pije. Boję się tylko, gdy pije tłum i więcej uwagi skupia nad kuflem niż nad muzyką. Czasem bywam za mało asertywny, aby zwrócić uwagę, a czasem po prostu bywam za słaby. Nie będę przecież po chamsku brał ludzi za mordę. Jeśli subtelny i jasny komunikat nie wystarcza, co ja więcej mogę?
— Uważasz, ze Polacy piją za dużo?
— Nie znam innych nacji, żeby móc porównywać. Jeśli koncert rockowy gra zespół, który kmini na scenie, alkohol tu nie ma wiele do gadania. Nawet jak ludzie pociągają piwko, jest ciekawie. Ludzie przecież też potrzebują alkoholu, aby się wyluzować. Jeśli ja mogę strzelić sobie browarka, to dlaczego publiczność nie może? Można się wtedy powygłupiać. Jak kogoś szarpnie mocniej i zacznie szaleć, też jest fajnie. Nikomu nie zrobi krzywdy, a dorzuci trochę ognia do atmosfery.
— Gracie na juwenaliach, gdzie picie jest tradycją.
— Zazwyczaj się mówi, że na juwenaliach gra się najgorzej — bo alkohol się przelewa i wylewa, bo przychodzą studenci, czyli bydło. Mówi się, że te koncerty są kulą w płot dla artysty. Że jeśli muzyk chce coś przekazać ze sceny, na pewno tego nie zrobi, bo jego morały rozprysną się w powietrzu. Nigdy czegoś takiego nie odczułem. Kto wie, może ci pijący na juwanaliach wcale na koncert nie docierają? Może leżą gdzieś pod drzewkiem i czekają aż im przejdzie? A jak ktoś jest agresywny, niech spada. Ci, co przeholują i tak mają gorzej, bo z rana będą odczuwać skutki swojej zabawy. Wtedy będzie trzeba samemu się ze sobą rozliczyć. Mnie nic do tego.
— Waszej muzyki na kaca nie polecam. Głowa mogłaby jeszcze bardziej rozboleć.
— Ha, stoję po drugiej stronie barykady i nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Chyba lepiej słucha się nas na trzeźwo! (śmiech) A wiesz, jakie są najfajniejsze koncerty? Takie w teatrach, gdzie przychodzi ze dwieście osób. Ludzie wtedy wsłuchują się w muzykę. Nikt nie pije, jest w miarę spokojnie i można grać bez stresu. Bo jeśli nawet jest trema, ona odchodzi — ludzie nie pozwalają się bać.
— Czyli lubisz skupienie.
— Lubię. Potrzebuję ujścia emocji i możliwości mówienia o sobie. Wiesz, kiedyś byłem osobą bardzo zamkniętą i trudno było mi się wypowiedzieć. Dzisiaj się nie poznaję, bo zrobiłem kolosalne postępy. Zawód muzyka bardzo mi w tym pomógł. To moje spełnienie.
— Nie czujesz się już spięty?
— Cały czas jestem spięty, ale może mniej.
— Twoja ksywka wzięła się z tremy, jaką odczuwałeś wcześniej?
— Chyba tak. Sam sobie ją nadałem i tak w niej trwam. Ale w przyszłości chciałbym być wyluzowany.
— Z tym luzem może być kłopot, bo od wydania „Powstania Warszawskiego” stoisz na piedestale.
— Największy odzew ze strony publiczności nastąpił właśnie po tym krążku. Było to przełamanie nie tyle artystyczne, ile ludzkie. Opowiadaliśmy o solidarności na barykadach i ludzie to czuli. Wtedy, przed płytą, mówiło się mało o powstaniu, przynależności i odpowiedzialności za nią. A to, co się w ludziach stało, totalnie nas zaskoczyło. To był wyjątkowy temat, poniosło nas przy tworzeniu, ale nie spodziewaliśmy się aż takiego poklasku. Od tamtego czasu spotkało nas wiele ciekawych rzeczy. I wiele ciekawych rozmów. Tak, muzyką można nie tyle opowiadać, ale dzięki niej można rozmawiać.
Ada Romanowska