Żeby przez chwilę zapachniało Pudelkiem, to muszę zakrzyknąć:
Pierwszy!
Mnie się song podoba bardzo, jestem zasadniczo na „tak”.
Nie podejmuję się wyrokować, jak numer się będzie bronić po setnym przesłuchaniu, ale przyznaję, że nóżka chodzi, rzecz tempo ma, partia klarnetu prosta, ale też bardzo fajna - a wszystko się mieści w trzyipółminutowej normie radiowej, co daje pewną szansę, że ktoś to gdzieś puści
Gdyby nie tempo i jednak rockowy potencjał kawałka, instrumentarium i liryka odsyłałyby mnie do Raz Dwa Trzy śpiewających piosenki Młynarskiego. Tekst fajny i w sumie można już powiedzieć, że dla Spiętego charakterystyczny: czyli w sumie prosty język, świetne skojarzenia („zmięte CV”), zero pretensjonalności czy obciachu; jest w tym jakaś refleksja, czy to chrześcijańska, czy humanistyczna, jak zwał tak zwał. Po Gusłach i Powstaniu to, że facet zdradza wielkie poczucie tzw. melodii słów, nie jest żadnym zaskoczeniem. Tzn. nie jest zaskoczeniem w odniesieniu do tego, co Lao Che do tej pory robiło, natomiast w kontekście różnych polskich liryków różnych polskich autorów (mniej czy bardziej rockowych) tekst niebanalny i „o czymś” musi budzić respekt.
Jak na wyluzowaną estetykę, którą chłopaki zapowiadali, jest git. Spodziewam się po tej płycie jeszcze z jednego kilera (oprócz „Do Syna Józefa Cieślaka”) i będę zadowolony.