przez Dorian » lutego 28 2010 - 16:23:04
Czekałem na tę płytę bardzo długo. Jak ukazał się singiel pt. Czas, tom zgwałcił go tak permanentnie, że dziś tego kawałka już nie mogę słuchać. Mam go zwyczajnie dość..
Ale uporządkujmy fakty. Grupę Lao Che jakiś czas temu umiłowałem sobie z całego swojego serca i ta miłość notorycznie odbija mi się czkawką. Jakiś pech, fatum totalne i splot beznadziejnych zdarzeń. Pierwsze tragiczne zdarzenie miało miejsce nie dalej jak rok temu, kiedy z grupą Le Moor napruci jak bombowce, z głowami pustymi jak bębny Rolling Stonesów, daliśmy fatalny support. Wtedy było mi tak wstyd, że gdyby w pobliżu znajdował się rów tak głęboki jak Rów Mariańskim, to bym doń wskoczył. Ale umówmy się, że to była nasza wina i rzecz pewnie da się jeszcze zrekompensować.
Gorzej było we wrześniu, ale historii z Soliną wspominał już nie będę, bo mogliście ją wszyscy już przeczytać. A jeśli ktoś nie mógł, to sobie poszuka i przeczyta.
Najgorsza rzecz wydarzyła się, proszę Państwa, w piątek. Tak! Dokładnie w ten piątek, któren już za nami, ale nie dalej niż piątek w ubiegłym tygodniu, czyli - dwa dni temu. Mój serdeczny przyjaciel o imieniu Marcin poinformował mnie, że w warszawskich Empikach nowa płyta naszej ulubionej kapeli już jest. W tym samym czasie Marcin uskutecznił telefon do centrali Empików w stolicy i uzyskał informację, że w rzeszowskim Empiku również powinno znajdować się kilka egzemplarzy DC/AC. - Zajebiście - wykrzyknąłem. - Do Rzeszowa mamy jedynie 30 kilometrów, więc jest duża szansa, że jeszcze dziś posłucham sobie Lao Che - kontynuowałem, a moje usta zmieniły się w kształt banana i gdyby nie fakt, że wargi mam małe, to mordę miałem rzeczywiście jak banan. W tym samym momencie wpadłem na błyskotliwy pomysł, aby zadzwonić do kolegi, który pracuje w Rzeszowie, a mieszka w Kolbuszowej, żeby zakupił mi jeden egzemplarz, abym w piątkowy wieczór mógł delektować się dźwiękami, na które czekałem DWA LATA!! Po kilku godzinach oddzwonił ten kolega, który płytę miał mi zakupić i ku mojej radości - oznajmił, że za pół godziny będzie pod moim domem, żeby przekazać mi zafoliowany egzemplarz DC/AC. Myślę sobie: "jest zajebiśćie!" Michał rzeczywiście zjawił się po trzydziestu minutach, choć wydawało mi się, że minęła wieczność. Uiszczając swojemu koledze 35 złotych odebrałem "płytę" na podwórku przed moim domem. Nie zważając na to, że Mama w tym czasie odkurzała mieszkanie, wparowałem w buciorach do swojego pokoju. Wcisnąłem "POWER" i zabrałem się za rozfoliowywanie opakowania z "płytą". Jest pięknie. Okładka sympatyczna, wszystko już na pierwszy rzut oka rzetelnie wykonane. I co? Otwieram, proszę Państwa, swój egzemplarz nowej płyty Lao Che, a w środku nie ma, kurwa, nic! Nic, kompletnie nic. Kupiłem egzemplarz bez krążka i bez wkładki z tekstami. Prąd nie przepłynął, a ja pomimo tego, że już nieco ochłonąłem, na płytę będę musiał czekać do jutra na totalnym wkurwieniu. Powiedzcie mi: dlaczego?